lunes, 31 de marzo de 2014

Grasz? ¿Juegas?

Dzisiaj będzie krótko i węzłowato. Węzłowato, bo wiele rzeczy może się z tej całej zabawy wyplątać a i może rozplątać. W zeszłym tygodniu brałam udział w szkoleniu z pracy. Takie szkolenia i kursy mają to do siebie, że trzeba tam wysiedzieć, nie koniecznie jest ciekawie, a w niektórych przypadkach głowa ci leci, bo po nieprzespanej nocy jesteś, bo taka była rozmowa fascynująca aż do drugiej nad ranem. Ale to szkolenie było całkiem inne, ono było z tej drugiej grupy, takie, że zostaawia ślad nawet jak już minęło... a w nauczaniu chyba o to chodzi...
Całkiem ciekawą zabawę zaproponowano nam na tym właśnie szkoleniu... a związana była z tym, że bardzo często w życiu przyjmujemy postawę ofiary, a że nasza cecha narodowa to narzekanie (w Polsce i w Hiszpanii), więc dużo lepiej nam idzie w tej roli... i jak tylko otwieramy oko rano to się zaczyna ta długa lista: że znowu poniedziałek, że za oknem deszcz, albo jego brak, że znowu mleka nie ma w lodówce, że wypił i nie dokupił, że ten ci zajechał drogę a migacza to nie łaska włączyć, że w radiu do niczego grają, że w pracy nikt nie dostrzega jak się starasz, że ta obok znowu ze skwaszoną miną przylazła, że telefon nie dzwoni, a ty tak czekasz na rozmowę, że jak tak można głośno rozmawiać jak ty tu z drugiej strony ściany przecież kasiążkę czytasz, że ależ znowu wszystko podrożało, że czemu ta osoba nie zrobiła tak jak ja sobie myślałam, że ma zrobić, że co to za wiosna, że niby przyszła a tu znowu zimno, że ale mi odpowiedziała, a tamten facet w sklepie, ale się spojrzał, że co ci ludzie tak narzekają.... znacie to? Ja znam. Z autopsji. Dlatego na tym kursie właśnie dostaliśmy po bransoletce, takiej co łatwo z jednego nadgarstka na drugi przełożyć...
I o co chodzi w tym całym zamieszaniu? O pilnowanie siebie, o inne spojrzenie, o uwolnienie się i życie z uśmiechem na twarzy. Zasada prosta: każde jedno narzekanie powoduje zmianę bransoletki z jednej ręki na drugą. To się dopiero człowiek w takiej stytuacji dowiaduje o sobie... czasami nawet sobie sprawy nie zdajemy z tego jak bardzo narzekamy... może czas coś zmienić? To co? Grasz?


Hoy será corto y con nudos (es una frase hecha polaca que se refiere a que la cosa será corta, sin darle muchas vueltas). Con nudos en este caso porque igual se podrán deshacer muchas cosas en todo este juego.
La semana pasada he hecho una formación en el trabajo. Estas formaciones y cursos suelen caracterizarse por varias cosas: que hay que aguantar sentado, que a veces no es interesante, que en ocasiones das cabezadas porque no has dormido la noche anterior realizando una conversación apasionada hasta las dos de la mañana, en fin, ya sabéis. Pero este curso ha sido muy diferente, este ha sido de los del otro grupo, del que deja huella en ti, incluso cuando ha pasado… y  la enseñanza trata de esto ¿verdad?…

En ese curso nos han propuesto un juego bastante interesante… se relacionaba con que muy a menudo en la vida entramos en un rol de victima, y como el quejarse es nuestra marca nacional (en Polonia y en España también) pues se nos da muy bien interpretar ese papel…
Solemos empezar esta larga lista desde el mismo momento de despegar los parpados: que otra vez es lunes, que esta lloviendo o que no está lloviendo y que necesario sería, que otra vez no hay leche en la nevera, que se la bebió y no ha comprado más, que el otro se metió en el carril sin poner intermitente, que vaya rollo de música de la radio, que en el trabajo nadie te premia y tu te esfuerzas tanto, que la de al lado otra vez con cara de perro, que el teléfono no suena y tu esperas tantísimo esa llamada, que como pueden hablar tan alto cuando tu estas aquí al otro lado de la pared intentando leer, que como han subido los precios de nuevo, que como que esa persona no ha hecho lo que yo esperaba que haga, que tipo de primavera es esa, que llega y se va, que como me respondió aquella, y como me miró el tío de la tienda, que como se queja la gente…
¿Os suena de algo? A mi si. De la autopsia. Por eso en aquel curso nos dieron a cada uno una pulsera, una normal pero que era sencillo cambiarla de muñeca…
¿Y de que se trata  todo este lío? Se trata de vigilarse a uno mismo, se trata de tener otra mirada, de liberarse y vivir cada vez con más sonrisa. Normas claras: cada queja – cambias la pulsera de la muñeca. Ya verás como te puedes sorprender a ti mismo y conocerte más… a veces ni siquiera nos damos cuenta de todo lo que nos quejamos… ¿quizá ha llegado el momento de cambiarlo? ¿Entonces que? ¿Juegas?








lunes, 24 de marzo de 2014

¿Racional o irracional? Tú eliges... Racjonalny czy irracjonalny? Ty wybierasz...


Se supone, y recalco se supone, que el ser humano es la especie inteligente dentro del mundo animal, ¿seguro?, permitidme que lo dude. Últimamente por diferentes circunstancias personales estoy teniendo la oportunidad de conocer a muchas y diferentes personas y la verdad es que me cuesta creer dicha afirmación, a esto se une que también hay gente a la que creía conocer y, sin embargo me he dado cuenta que más bien los desconocía.

¿Ser más inteligente quiere decir:
- Ser más egoístas.
- Ser más independientes.
- Ser maleducados.
- Ser insensibles ante el dolor y los problemas de los demás?

NO rotundo, se trata simplemente de utilizar la lógica, esa que últimamente a penas utilizamos, y saber que es lo que nos hace sentir bien.

Lo peor de todo esto es que no termina aquí, podría continuar con un sin fin de “seres” más, sin embargo creo que todos poseemos prácticamente intacta nuestra capacidad de análisis y seremos capaces de sacar nuestras propias conclusiones.

Yo después de hacer mi análisis y obtener las mías propias casi prefiero ser un elefante, o cualquier otro animal, me gustaría pensar que en algunas ocasiones actuamos de manera irracional como ellos, sin pensar en intereses ni nada similar, que simplemente actuamos por impulsos, instintivamente ante la realidad que nos rodea.

Después de lo anterior solo me queda mostrar mi total  desacuerdo con la deshumanización que está sufriendo nuestra especie, me desmotiva ver que son nuestros intereses personales los que nos hacen movernos, que creemos poder vivir sin que los demás estén ahí, sin darnos cuenta realmente que lo que estamos haciendo es sobrevivir e incluso en contadas ocasiones malvivir, que es otra alternativa de VIDA, pero que difiere mucho del concepto que yo tengo de VIVIR.

¿Cómo es posible que salgamos a la calle sin decir “TE QUIERO” y sin embargo volvamos porque nos hemos dejado el teléfono móvil?, ¿sabemos valorar qué es lo realmente importante o estamos perdiendo la capacidad de priorizar nuestros sentimiento sobre nuestras necesidades materiales?
Os dejamos reflexionar sobre todo esto con unos elefantes de la suerte para que de manera irracional protejan nuestras casas, oficinas, o cualquier estancia que forme parte de nuestras almas.


Przypuszczalnie, podkreślam przypuszczalnie, człowiek jest istotą inteligentną w królestwie zwierząt. Na pewno? Pozwólcie, że w to zwątpię. Ostatnimi czasy ze względu na osobiste okoliczności mam okazję poznać wiele różnych osób i ciężko mi uwierzyć w powyższe stwierdzenie, a do tego dochodzi jeszcze fakt, że myślałam, że znam te osoby a okazało się, że wręcz przeciwnie.

Być bardziej inteligentnym oznacza:
- być większym egoistą,
- być bardziej niezależnym,
- być źle wychowanym,
- być nieczułym na problemy innych i ich ból?

Absolutnie NIE, wystarczy użyć logiki i wiedzieć co tak naprawdę pomaga nam czuć się dobrze.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie kończy się na tych wyliczeniach, można by tak dalej wymieniać bez końca te przeróżne „bycia”, choć każdy z nas pewnie już wyciągnął swoje własne wnioski.

Ja po swojej własnej analizie, chyba wolę być słoniem lub jakimkolwiek innym zwierzęciem, wolałabym wierzyć w to, że zachowujemy się irracjonalnie tak jak one, bez głębszych przemyśleń ani interesów, że zwyczajnie działamy na zasadzie bodźców, za pomocą instynktu wobec rzeczywistości, która nas otacza.

Po tych przemyśleniach pozostaje mi tylko wyrazić mój sprzeciw wobec odczłowieczenia jakie dotyka nasz gatunek, przybija patrzenie na to, że motywują nas jedynie interesy osobiste, że uważamy, że można żyć bez innych wokół i nie dajemy sobie sprawy z tego, że to jest tylko przetrwanie, że to jest tylko alternatywa dla ŻYCIA i różni się znacząco od mojego pojęcia “ŻYCIE”.

Jak to możliwe, że możemy wyjść z domu bez powiedzienia „KOCHAM CIE”, a zawracamy z ulicy, bo zapomnieliśmy telefonu? Potrafimy wybrać co jest rzeczywiście ważne czy zaczynamy gubić zdolność do tego by dać pierszeństwo naszym uczuciom a nie potrzebom materialnym?

Zostawiamy was przy tej refleksji z kilkoma słoniami na szczęście.





jueves, 20 de marzo de 2014

Przyszła wiosna... La primavera ya llegó...


Wychodzę, bo w domu już jakoś mało miejsca się zrobiło, niby tyle co zawsze, ale jakoś to słońce i cudna pogoda wyganiają, już nie jest tak wygodnie w domu, jak było wcześniej z tym kocykiem. I dobrze. Bo czasem trzeba wyjść żeby wrócić odnowionym, wyjść i otworzyć szeroko oczy. A zmiany widać gołym okiem, bo na półwyspie tak nas wiosna zaskoczyła, że aż miło. Wybuchła jak u Tuwima. Ludzie na ulicach, parki pełne, w powietrzu czuć, że tuż tuż sezon grilowy, w sklepach mieszanka kolorów pastelowych, drzewa, kwiaty, źbła, wszystko od nowa...
Od nowa zaczyna się wszystko, cyklicznie wchodzimy w kolejny etap... zrzuciliśmy z siebie ciężkie płaszcze, czapki z głów, kozaki, robimy porządki, przepieramy, czyścimy, wszystko cacy. I tak sobie szłam i myślałam, może też warto by było zrzucić z siebie inne rzeczy, te przygniatające, które wloką się za nami jak cień, zrzucić niepotrzebny balast i myśli szaroburozimowe, sprawy, które nas przygnębiają a na jakie wpływu nie mamy, ściągnąć toksyczne sytuacje, zakopać gdzieś focha, zdjąć z głowy winę, tę którą obdarowaliśmy innych i siebie samych i zacząć od nowa, od siebie... Bo tak naprawdę większość rzeczy od nas zależy, to my jesteśmy kapitanami...
Chyba możemy sobie dać szansę na głęboki oddech, by ten zapach wiosenny dotarł do wszystkich komórek. Może trzeba coś przełamać i wymyślić się na nowo i wstać rano i zacząć od uśmiechu... Bo przecież to właśnie dzisiaj może być TEN dzień ważny, ten, który będziemy wspominać na zawsze, więc przywitajmy go tak jak się należy....
I tak wiosennie przygotowałyśmy dla parę pomysłów by odnowić wasze dodatki.

Salgo porque en casa hay como menos espacio ahora, parece que el piso no ha cambiado pero el sol y el tiempo maravilloso me echan fuera, ya no se está tan cómoda en casa como antes, con aquella mantita. Y menos mal. Porque a veces hay que salir para volver renovado, salir y abrir los ojos de par en par. Y los cambios se aprecian a primera vista, porque en la península, la primavera nos sorprendió gratamente, que bien. Ha explotado como en los poemas de Tuwim. La gente en las calles, los parques llenos, en el aire se nota que la época de las barbacoas está a la vuelta de la esquina, en las tiendas, mezclas de colores primaverales, los árboles, las flores, las hiervas, todo de nuevo…
De nuevo empieza todo. Cíclicamente entramos en la siguiente etapa… nos hemos quitado de encima los abrigos pesados, los gorros de las cabezas, las botas, hacemos limpieza, lavamos, frotamos, todo perfecto. Y entonces, mientras paseaba, pensé que quizá estaría bien quitarse de encima otras cosas, las que nos aplastan, las que van detrás como una sombra, tirar ese lastre innecesario de pensamientos grises e invernales, situaciones que nos afectan y que no dependen de nosotros, quitarnos lo tóxico, enterrar el mal humor, quitarnos de la cabeza la culpa que hemos puesto en los demás y en nosotros mismos y empezar de nuevo… Porque en realidad la mayoría de las cosas depende de nosotros. Somos nuestros propios capitanes…
Creo que podemos darnos una oportunidad para un respiro profundo, para que el olor de la primavera llegue a todas las células. Quizá hay que romper con algo y reinventarse, levantarse por la mañana y empezar el día con una sonrisa… porque incluso hoy puede ser ESE día importante, el que estaremos recordando siempre, por eso, démosle una bienvenida como se merece….
Para que disfrutéis tanto como nosotras de este buen tiempo os damos algunas ideas para renovar vuestros armarios y llenarlos de color con algunos de nuestros complementos.







domingo, 16 de marzo de 2014

Húerfanos de melodías... Osieroceni z muzyki...


Como muchas de las cosas que suelen pasarte a lo largo de tu vida y que terminan marcando un antes y un después, mi encuentro con la música fue una casualidad más, es decir, yo tenía contacto con ella desde no recuerdo cuando, sin embargo, nuestra relación no se formalizó hasta el año 1995 cuando de manera fortuita se alinearon los astros, planetas, estrellas…, no se, supongo que el universo entero.

El caso es que una de las mejores decisiones que he tomado en mi vida fue estudiar Educación Musical, podría haber sido Infantil o Educación Física, pero no, al final la elección fue la acertada, porque a lo largo de tres años todo giró alrededor de miles de Melodías, acompañadas de momentos inolvidables y personas   increíbles.

Por todo eso esta entrada va dedicada a todos los que estuvieron en esa etapa, porque no entiendo que una asignatura como la música esté entrecomillada, en boca de todos, es impensable que alguien pueda creer que dispersa a los niños, que es innecesaria… ¿Estamos locos, o realmente una vez más volvemos a olvidarnos de lo esencial?

¿Seríais capaces de recordar algún momento de vuestras vidas sin banda sonora? Yo no, toda mi vida tiene música, cualquier momento en ella resulta inerte si no aparece, todo recuerdo importante requiere de un acompañamiento, incluso antes de nacer, cuando estas en el vientre muchas madres motivan a sus bebes con cantos y nanas, es uno de los primeros actos de generosidad y de las primeras cosas que comparten hijos y madres.

¿Qué sería de los cumpleaños sin su canción, de las bodas sin su marcha nupcial, de las películas sin su banda sonora, de tus largos viajes en coche sin un CD cargado de tus temas preferidos, tus paseos y carreras por el parque sin tu MP4…? y lo mejor de todo, ¿qué pensarían Beethoven, Mozart o la propia María Callas si no hubiesen podido hacer lo que más amaban, crear y vivir para la música?

No podemos olvidarnos de todo lo que nos aporta y nos hace sentir la música, para mi es una especie de filtro, a través de ella puedo explicar como me siento sin necesidad de decir, ni hacer nada más.  

Para terminar una última reflexión, ¿de verdad que alguien se siente con la autoridad suficiente para dejarnos huérfanos de melodías en la escuela pública?

Todo nuestro apoyo a los profesores de Educación Musical, gracias por motivar a nuestros hijos, hacerles sentir simplemente cerrando los ojos y escuchando una melodía, que sean capaces de seguir un compás, danzar al ritmo de los cinco continentes…, cada uno de esos momentos no tiene precio, su valor es infinito.


Tak jak wiele rzeczy, które się nam czasami przytrafiają w życiu i wyznaczają tą granicę, od której zaczyna się wszystko, moje spotkanie z muzyką, było kolejnym takim przypadkiem. Miałam kontakt z muzyką, nawet nie wiem od kiedy, ale nasz związek nie został sformalizowany do 1995 roku kiedy wszystko się złożyło i zgrało, perfekcyjny układ planet i całego świata.

Jedną z najlepszych decyzji jakie podjęłam w życiu było studiowanie Edukacji Muzycznej, mogła to być równie dobrze wczesnoszkolna czy wychowanie fizyczne ale nie, tak naprawdę to był najlepszy wybór bo w ciągu trzech lat wszystko zaczęło się kręcić wokół tysiąca Melodii, którym towarzyszyły niezapomniane chwile i cudowne osoby.

Dlatego właśnie ten post jest dedykowany tym wszystkim, którzy byli obecni podczas tego etapu. Nie rozumiem dlaczego lekcje muzyki w ustach wszystkich są objęte cudzysłowiem, jest nie do pomyślenia, że ktoś może myśleć, że muzyka rozprasza dzieci i że jest niepotrzebna. Czy już zupełnie oszleliśmy, czy zapomnieliśmy już o tym co rzeczywiście ważne?

Jesteście w stanie przypomnieć sobie jakiś moment z waszego życia, który nie miałby podkładu muzycznego? Ja nie, całe moje życie ma podkład muzyczny, każda chwila wydaje się nieżywa bez muzyki, każdy ważny moment potrzebuje swojego akompaniamentu, nawet przed narodzinami niektóre mamy stymulują swoje dzieci za pomocą piosenek i kołysanek, to pierwszy gest hojności i jedna z rzeczy jakie dzielą dzieci i ich mamy.

Jak wyglądałyby urodziny bez sto lat, wesela bez marsza weselnego, filmy bez swojego podkładu, długie podróże samochodem bez płytki z najlepszymi kawałkami, spacery czy bieg po parku bez mp4? A co najlepsze, co pomyślałby Beethowen czy Mozart, albo Maria Callas gdyby nie mogli robić tego co najbardziej kochali - tworzyć i żyć dla muzyki...

Nie możemy zapomnieć o tym wszystkim co muzyka nam daje i co pozwala nam odczuwać, dla mnie jest rodzajem filtra, za jej pomocą mogę wyjaśnić jak się czuję, bez potrzeby mówienia niczego.

Na zakończenie ostatnia refleksja, naprawdę ktoś posiada wystarczający autorytet by osierocić nas z muzyki w szkole publicznej?

Całe nasze wsparcie dla nauczycieli muzyki, dziękujemy wam za motywowanie naszych dzieci, za to że mogą odczuwać zamykając oczy i słuchając melodii, za to że potrafią wyczuć takt i tańczyć w rytm pięciu kontynentów... Każda z tych chwil jest bezcenna, ma nieskończoną wartość.




lunes, 10 de marzo de 2014

Las mujeres de mi vida... Kobiety mojego życia...

No es necesario un día de la mujer trabajadora para entender que los 365 días del año nos sentimos y somos especiales.

En los últimos días en los medios de comunicación no han dejado de salir mujeres que han conseguido grandes logros, por eso esta entrada va dedicada a todas esas mujeres anónimas que forman parte de nuestras vidas y que aunque no salgan en ningún sitio para nosotras lo son todo.

Comenzaremos por las que nos han mimado, contado cuentos, secado las lágrimas, han ejercido de madres de manera asombrosa cuando las nuestras por miles razones debían ausentarse…, efectivamente, NUESTRAS ABUELAS, esas grandes luchadoras que les tocó vivir tiempos muy complicados, etapas duras, en las que nada ni nadie consiguieron borrar sus sonrisas y sacaron fuerzas de donde no las había para sacar adelante a sus familias, mujeres que han superado guerras, pérdidas muy dolorosas, las que han tenido que sacrificar su tiempo, sus momentos, su espacio…, y lo principal, las mejores maestras para nuestras MADRES y TÍAS.

Las TÍAS, estas siempre tienen un papel muy importante en nuestras vidas, aunque tengan sus hij@s hacen que te sigas sintiendo parte de ellas, porque en momentos complicados siempre están ahí, son el apoyo principal de las madres y nunca te dejan sola.

Las PRIMAS, que gracias a mis tías y mi madre terminan siendo como unas segundas hermanas y hacen que sean una parte muy importante de mi vida.

HERMANAS, estas si que son especiales, en ocasiones prácticamente idénticas a ti y otras tan distintas que a penas si te reconoces en ellas, sin embargo, iguales o diferentes siempre las tienes, puedes hablar con ellas de aquellas cosas que no sabes como contar a nadie más, siempre te entienden, y tienen la palabra perfecta, el abrazo, la mirada y la sonrisa que necesitas en cada momento.

Mención especial merecen las MADRES, esas mujeres que antes de nacer ya te han demostrado lo mucho que te quieren, que anteponen tus intereses a los suyos, que tienen súper poderes además de un sexto, séptimo…, infinitos sentidos para prever que lo vas a pasar mal, que seguramente te equivocarás y que al final necesitarás su hombro para llorar, y sus consejos para sanar esa herida. El sexo fuerte en mi casa y en otras muchas, las que jamás lloran delante de los demás para no preocuparnos, las que mejor representan a todas las MUJERES del mundo.

Tengo la suerte de vivir en una familia donde el número de mujeres supera con creces el de los hombres, no se si eso la hace especial, pero  para mi es única. Es una alegría cuando todas estamos juntas, un no parar de risas, anécdotas, un grupo más en el whatsApp, una historia detrás de otra…, una felicidad teneros y sentiros a todas aunque no estemos juntas en el espacio, al final lo que cuenta es que siempre estamos, si no es una es la siguiente.

Para terminar me quedaré con una oración de un hombre al que quiero y admiro mucho: “yo tengo cuatro hermanas pero no las cambiaría por nadie ni nada”, que sepas que ellas tampoco te cambiarían a ti.


Nie potrzeba wcale dnia kobiet żeby wiedzieć, że przez 365 dni w roku czujemy się wyjątkowo i jesteśmy wyjątkowe.

Przez ostatnie dni media mówiły o wielu zasłużonych kobietach, dlatego właśnie ten post jest dedykowany kobietom anonimowym, które są częścnią naszego życia i nawet jak nie występują w telewizji to dla nas są wszystkim.

Zaczniemy od tych, które nas rozpieszczały, opowiadały bajki, wycierały łzy i odgrywały role mam, kiedy te musiały być nieobecne z tysiąca powodów... NASZE BABCIE, te wielkie bojowniczki, którym przyszło żyć w trudnych czasach, a mimo tego nikt i nic nie zdołało im zdjąć uśmiechu z twarzy, dawały radę ze wszystim biorąc siłę z niewiadomo skąd, a wszystko po to by zadbać o rodzinę. Kobiety, które przeżyły wojny, bolesne straty, które musiały poświęcić swój czas i i czasem siebie ...  a w tym wszystkim, były  najlepszymi mamami dla naszych MAM i CIOĆ.

CIOCIE, odgrywają ważną rolę w naszym życiu i choć mają swoje dzieci to dalej czujesz się ich częścią, bo w najtrudniejszych chwilach zawsze są przy tobie i nigdy nie zostawiają cię samej.

KUZYNKI, dzięki moim ciociom i mojej mamie, zawsze są jak drugie siostry i są bardzo ważną częścią mojego życia.
SIOSTRY, one są wyjątkowe, w niektórych sytuacjach identyczne jak ja, a w innych tak różne, że nie potrafisz się w nich rozpoznać. Mimo tego, podobne czy nie, zawsze są obok, możesz rozmawiać z nimi o tym, o czym nie potrafisz powiedzieć nikomu innemu, zawsze cię rozumieją i posiadają idealne słowo, uścisk, spojrzenie i uśmiech, na daną chwilę.

W szczególności należy wspomnieć MAMY, te kobiety, które jeszcze przed twoim urodzeniem już okazały jak bardzo Cię kochają, one przedkładają wszystko, wszystkie swoje sprawy, mają moc, a do tego jeszcze, szósty, siódmy..., i nieskończony zmysł żeby przewidzieć, że coś się może stać, że na pewno sie pomylisz i że będziesz potrzebować ramienia gdzie się wypłakać i porad by wyleczyć rany. To jest najsilniejsza płeć w moim domu i w innych domach, one nigdy nie płaczą przed innymi żeby nas nie martwić, one najlepiej reprezentują wszystkie KOBIETY świata.

Mam szczęście bycia częścią rodziny, w której liczba kobiet przewyższa liczbę mężczyzn, nie wiem czy to ją czyni wyjątkową, ale dla mnie jest jedyna. Bycie razem dodaje nam dużo śmiechu, radości, anegdot, grupę na whatsAppie, historie jedna po drugiej... wielkim szczęściem jest Was mieć i czuć Was wszystkie, i choć nie jesteśmy razem w tym samym miejscu, tak naprawdę, zawsze jesteśmy złączone.

I już na zakończenie takie zdanie mężczyzny, którego kocham i bardzo podziwiam:”ja mam cztery siostry i nie zamieniłbym ich na nic i na nikogo”, wiedz, że one tez nigdy by cię nie zamieniły.







jueves, 6 de marzo de 2014

Jak się tu zakorzenić... Como echar raices...


Jak wiele można mieć domów albo miejsc, które tyle co dom znaczą? Jak zapuścić gdzieś korzenie żeby korzeni nie stracić?
Jak człowiek zmienia miejsce zamieszkania to jakoś tak na początku obco wszędzie, ściany nie te same ani zapach, kąty troszkę obce i chłodne...  I tak na prawdę to ten dom trzeba zbudować, własnymi rękami i sercem, poustawiać przedmioty: zdjęcia, książki, szkatułki, obrazy, symbole, takie z podróży i miejsc odwiedzonych, takie co ci ktoś ważny podarował albo drobiazgi z dzieciństwa; poustawiać po swojemu, wnieść „coś” od siebie...  
Ale dom to przede wszystkim ludzie, dom to ty i ja, i nawet jak prowadzisz życie nomady i bierzesz na plecy swój cały świat, to już obojętnie gdzie się zatrzymasz a będą z tobą Te osoby, to dom będzie gdziekolwiek, bo dom to Wy razem.
Są też takie miejsca gdzie czujesz się jak w domu, jak u siebie, zupełnie jakby cię te miejsca otulały, jakbyś był idealną ich częścią, każdy ma swoje...
Z tymi korzeniami to jakby troszkę inaczej, a szczególnie dla tych co na emigracji, no bo tak sobie myślisz, że jak to, że przecież ty już korzenie masz i się trochę na siłę zapierasz, że w tym nowym miejscu to żeby one przypadkiem się nie wygłupiały i nie zaczęły wrastać. Na emigracji korzenie są widoczne inaczej, idealizuje się to co zostało w tamtym innym miejscu, nagle stajesz się patriotą lokalnym bądź narodowym, silniej czujesz skąd jesteś i dumny też jesteś, choć kiedyś to byś się popukał.
Ale tak naprawdę to przecież jak się wyciągnie roślinkę z ziemi i się jej człowiek przyjży to ma różne te korzenie, jedne grube i długie, inne cienkie jak niteczki, inne jak pajęcze sieci co oplatają ziemię...więc tak naprawdę można sobie pozwolić na spokojnie żeby jakieś nowe wyrosły, piły z nowego miejsca, uczyły się nowej ziemi, czerpały z powietrza i słońca, a te grube, te pierwsze będą zawsze, bo one są podstawą i rdzeniem, bez nich nie bylibyśmy tacy własnie jak jesteśmy. I jak mówi jedna przyjaciółka „Nie bój się zakorzenić... rośliny przecież też można przesadzić...”
Moje domy, a za czym idzie korzenie są w wielu miejscach... życzę wam wielu domów i wiele korzeni, bo prawdziwie wzbogacają...


¿Cuantas casas se puede tener o sitios que signifiquen tanto como una casa? ¿Cómo echar raíces en algún sitio pero sin perder el resto?
Cuando un@ cambia el sitio donde vive al principio está un poco desubicado, las paredes no son las mismas ni el olor y los rincones son un poco raros y fríos… Y en realidad esa casa está por construir, con tus propias manos y con el corazón, hay que colocar los objetos: las fotos, los libros, las cajitas, los cuadros, los símbolos y los tapices, los de los viajes y sitios visitados, los que alguien te ha regalado o los detalles de la infancia, colocarlos a tu manera, meter algo tuyo…
Pero una casa son sobre todo las personas, la casa somos tu y yo. Incluso si llevas una vida nómada y coges a la espalda todo lo que tienes, todo tu mundo, dará igual tu próxima parada, porque estando contigo Esas personas, tu casa estará en cualquier lugar, porque la casa sois vosotros juntos.
También existen sitios donde te sientes como en casa, como en tu sitio, como si esos sitios te arroparan, como si formaras parte de ellos, cada uno tiene los suyos…
Y con lo de las raíces es un poquito diferente, sobre todo para los emigrantes, porque piensas para tu adentro, que cómo puede ser eso, que tú ya echaste raíces y realmente haces fuerza y les dices que ni se les ocurra salir aquí.
En la emigración las raíces se ven de otra manera, se idealiza lo que se ha quedado en el otro lado, y de repente te conviertes en un patriota local o nacional, te sientes más que nunca de allí y estas orgulloso, aunque antes ni se te ocurría. Pero en realidad, si sacas una planta de la tierra y le hechas un vistazo, pues tiene diferentes raíces, algunas gordas y largas, otras finas como hilos, otras como unas telarañas que abrazan la tierra…
Entonces en realidad, una se puede permitir que algunas nuevas crezcan, que beban agua del sitio nuevo, que aprendan de la nueva tierra, que aprovechen el sol y el aire… y las gordas, las primeras, estarán siempre ahí, porque ellas son la base, el tronco, sin ellas no seríamos justo los que somos. Y como dice una amiga “No tengas miedo a echar raíces... las plantas también se trasplantan…” Porque hay que disfrutar donde uno está, a tope…
Mis casas, y lo que conlleva mis raíces, están en muchos sitios… os deseo muchas casas y muchas raíces porque verdaderamente enriquecen…

 fot. Raquel Túnez

 
Fot. Bogusaw Hruby




 fot. Raquel Túnez

A podróż kontynuuje... Y el viaje continua...

 fot. Félix Montero


lunes, 3 de marzo de 2014

Deja volar tu imaginación… Pozwól fruwać swojej wyobraźni...


¿Conocéis alguna manera de evadiros de la realidad? Yo varias, pero una en especial que reconozco que antes me encantaba y ahora supongo que por esa estupidez del miedo al ridículo cada vez lo hago menos, pero no por ello ha dejado de gustarme, ¿sabéis cuál es?; pues no esperemos más, todos juntos al desván.

Para los que hayáis pensado en los DISFRACES,  habéis acertado, efectivamente, me encantaba disfrazarme, y no sólo en CARNAVALES ahora que es la fecha, cualquier momento era bueno. Me apasionaba jugar a ser otra persona, viajar en el espacio y en el tiempo, sola o acompañada, con disfraces reales o imaginados, lo importante era poder ser alguien diferente.

La mayoría de mis disfraces, mejor dicho, todos eran hechos a mano por mi madre y mi abuela. Recuerdo estas fechas como algo muy especial, noches en vela de estas dos mujeres hilvanado y dando puntadas sin parar, parece que las estoy viendo, sacando patrones, sin parar de cortar y coser, rodeadas de telas, hilos, botones…, nosotros expectantes, pendientes de todo sin perder puntada, incluso apropiándonos de  aquellas innecesarias telas para ellas pero para nosotras todo un mundo de posibilidades para hacer vestidos a nuestras muñecas.

Para mí el momento más emocionante no era el gran día, es decir el festival del colegio, el desfile, la actuación…, ese día a penas podía dormir, quería que todo fuese perfecto y me moría de ganas de ver al resto de mis compañeros de clase y disfrutar de todo. Mi momento llegaba con la primera prueba, ahí ya empezabas a sentirte diferente: bailarina, pirata, china, india…, no sé, empezabas a dejar volar tu imaginación y comenzaba tu viaje a todas y a ninguna parte.

Sin embargo, reconozco que cuando más me gustaba disfrazarme era en cualquier otra fecha, cuando surgía de manera fortuita jugando con mis amigas en casa de mi abuela, colándome en su baúl y sacando dos de mis vestidos favoritos, el de comunión de mi tía y el de novia de mi madre, cómo me encantaba ese vestido, era muy fácil imaginarme que era ella y me casaba con mi padre, era estupenda esa sensación, diría que indescriptible e inexplicable.

Estoy convencida de que todos en algún momento habéis tenido esa sensación de evasión, y si aún no la habéis experimentado estáis a tiempo, correr al Desván coger lo primero que encontréis y disfrutad mañana de lo que queda de carnaval!

Aquí os dejamos algunas ideas para este carnaval, aunque seguro que ya todos tenéis preparado vuestro disfraz.



Znacie jakiś sposób na ucieczkę od rzeczywistości? Ja znam ich kilka, ale jeden z nich uwielbiałam szczególnie, a z czasem, pewnie przez to głupie uczucie wstydu, przestałam go używać. Mimo tego wcale nie przestałam go lubić, wiecie o czym mówię? To nie czekajmy dłużej i chodźmy wszyscy na strych.

Ci, którym od razu przyszły do głowy stroje karnawałowe, nie myliliście się, właśnie to uwielbiałam, przebierać się, i nie tylko w KARNAWALE gdyż teraz jest na to czas, każda chwila była na to odpowiednia. Pasjonowała mnie ta zabawa, bycie inną osobą, podróżowanie w czasie i miejscu, sama bądź z towarzyszami, w strojach prawdziwych lub wymyślonych, najważniejsze było być kimś innym.

Większość moich strojów a nawet wszystkie, były robione ręcznie przez moją mamę i babcię. Pamiętam ten okres jako bardzo wyjątkowy, nieprzespane noce tych dwóch kobiet, które fastrygowały, szyły bez odpoczynku, mam wrażenie, że jeszcze teraz je widzę jak tworzą wykroje, szyją, otoczone materiałami, nićmi, guzikami... My pełni oczekiwań, niecierpliwi, nie traciliśmy z oka ani jednego zszycia, nawet przywłaszczaliśmy sobie różne skrawki materiału już na pozór nie potrzebne, ale nam stwarzały olbrzymie mozliwości, na przykład do przerabiania ich na sukieni dla naszych lalek.

Jak dla mnie, najbardziej emocjonują chwilą nie był ten konkretny dzień karnawału w szkole, defilada ani występ... przed tym dniem praktycznie nie mogłam spać, chciałam żeby wszystko wyszło idealnie i z niecierpliwością czekałam by zobaczyć moją klasę i nacieszyć się wszystkim. Moja prawdziwie emocjonująca chwila nadchodziła z pierwszą przymiarką, bo właśnie tam już zaczynasz czuć się inaczej, jako tancerka, piratka, chinka czy hinduska... nie wiem, wyobraźnia zaczynała brać górę nad wszystkim i rozpoczynała się ta podróż we wszystkie strony świata.

Mimo tego, przyznaję, że najbardziej lubiłam się przebierać przy innych okazjach, kiedy było to spontanicznie, podczas zabawy z koleżankami w domu u babci, otwierając jej kufer i wyciagając moje ulubione sukienki – z pierwszej Komunii mojej cioci, ze ślubu mojej mamy. Uwielbiałam tą sukienkę ślubną, tak łatwo było mi sobie wyobrazić, że byłam nią i brałam ślub, to było cudowne uczucie, powiedziałabym, że niedoopisania i nie do wytłumaczenia.

Jestem przekonana, że wszyscy kiedyś mieliście to uczucie chęci ucieczki, a jeśli nie to jeszcze macie czas, biegiem na strych, złapcie pierwszą rzecz, kótrą znajdziecie i wykorzystajcie jutrzejszy dzień, bo to ostatni dzień karnawału.

Zostawiamy wam kilka posmysłów na karnawał, choć na pewno już macie przygotowane wasze stroje.