viernes, 17 de enero de 2014

Sobotnie skarby... Los tesoros de los sábados...



Sobotnie poranki, jak się da, to są nasze. Wtedy nawet jak budzik dzwoni to nie jest tak strasznie i wcale się ciężko nie wstaje, nawet jak piątkowa noc się troszkę przedłużyła. Ja czekam na te soboty tak już od środy, a czasami dłużej, bo nie zawsze się udają.
Na pozór zaspane, spokojne spotkanie, ale w miarę upływu godzin dodaje niesamowitej energii, motywacji, i staje się zaproszeniem do tworzenia.
Te soboty to taka nasza świecka tradycja, najpierw śniadanko, takie w pełni kaloryczne, churros + czekolada + kawa obowiązkowo... no i już, już zaczynamy te nasze przedługie rozmowy o  jakiś nowych projektach, o tym co w zeszłym tygodniu, że jakieś broszki nowa wymyślone poleciały do Bahreim, że ktoś czeka na te papcie szydełkowe misie, że może teraz to zrobimy tak, albo nie... może inaczej... ciągle jest coś, ciągle jakieś nowości się w naszych głowach mnożą i te spotkania poranne pozwalają nam na cudowne dzielenie się... Te spotkania tworzą niepowtarzalny dla mnie klimat, który jak wracam do domu nadal się otrzymuje, bo Carmen jest jak eksplozja kolorów, zawsze mnie w jakiś sposób czymś zaraża i aktywuje...
A po tym śniadaniu, to jest spacer po targu i wyszukiwanie różnych pierdołków, bo pierdołki najczęściej da się przerobić a skarby, więc patrzymy, wyglądamy, przewracamy skrawki materiałów, wyszukujemy bransoletki w ogromnych pudłach i głowimy się z czego by tu co przerobić na Strychu...
Ostatnia sobota też taka była i jutrzejsza też taka pewnie będzie... Uwielbiam te nasze rytuały, są dla mnie niepowtarzalne i niezastąpione, jestem szczęściarą, że Ona je ze mną dzieli...
Życzę wam wielu takich osobistych rytuałów, bo nam tak jakoś dodają ciepła na co dzień.

Las mañanas de los sábados son nuestras si es posible. Esas mañanas incluso cuando suena el despertador una no se levanta nada mal. Aunque la noche del viernes se haya alargado un poquito. Yo espero a esos sábados ya desde el miércoles, a veces más, porque no siempre pueden llevarse a cabo.
A primera vista son encuentros dormidos, tranquilos, pero según van pasando las horas dan una energía increíble y se convierten en una invitación a crear.
Esos sábados son como una tradición ya, primero desayunito, plenamente calórico, cargado con las 3C: churros + chocolate + café, es el pistoletazo de salida a nuestras conversaciones interminables sobre nuestros nuevos proyectos.
Es la puesta en común de la semana, aunque nos hayamos visto el día anterior,  como nuestros últimos broches han volado hasta Bahreim, que alguien ya está esperando las zapatillas de oso de crochet, que quizá ahora lo hacemos de esta manera o no…, siempre hay algo.
Continuamente surgen novedades en nuestras cabezas que se multiplican y son estos encuentros matinales los que nos permiten compartir momentos  maravillos,  encuentros que crean un clima irrepetible para mi, el cual se mantiene cuando vuelvo a casa, porque Carmen es como una explosión de colores y siempre me contagia con algo y me activa…
Después de ese desayuno tenemos un paseo por el mercadillo y la búsqueda interminable de cosillas, porque esas cosillas normalmente se dejan transformar en tesoros, por eso miramos, buscamos, damos vueltas a retales, escarbamos en cajas con pulseras y pensamos cómo pueden  transformarse en el taller del Desván…
El último sábado también ha sido así y el de mañana puede que también lo sea… Me encantan estos rituales, son para mi irrepetibles e inaplazables, soy una suertuda, porque Ella los comparte conmigo…
Os deseo muchos rituales así, porque para nosotras añaden calor a nuestro día a día.

















No hay comentarios:

Publicar un comentario