Na pozór zaspane, spokojne spotkanie, ale w miarę upływu
godzin dodaje niesamowitej energii, motywacji, i staje się zaproszeniem do
tworzenia.
Te soboty to taka nasza świecka tradycja, najpierw
śniadanko, takie w pełni kaloryczne, churros + czekolada + kawa obowiązkowo...
no i już, już zaczynamy te nasze przedługie rozmowy o jakiś nowych projektach, o tym co w zeszłym tygodniu,
że jakieś broszki nowa wymyślone poleciały do Bahreim, że ktoś czeka na te papcie szydełkowe misie, że może
teraz to zrobimy tak, albo nie... może inaczej... ciągle jest coś, ciągle
jakieś nowości się w naszych głowach mnożą i te spotkania poranne pozwalają nam
na cudowne dzielenie się... Te spotkania tworzą niepowtarzalny dla mnie klimat,
który jak wracam do domu nadal się otrzymuje, bo Carmen jest jak eksplozja
kolorów, zawsze mnie w jakiś sposób czymś zaraża i aktywuje...
A po tym śniadaniu, to jest spacer po targu i wyszukiwanie
różnych pierdołków, bo pierdołki najczęściej da się przerobić a skarby, więc
patrzymy, wyglądamy, przewracamy skrawki materiałów, wyszukujemy bransoletki w
ogromnych pudłach i głowimy się z czego by tu co przerobić na Strychu...
Ostatnia sobota też taka była i jutrzejsza też taka
pewnie będzie... Uwielbiam te nasze rytuały, są dla mnie niepowtarzalne i
niezastąpione, jestem szczęściarą, że Ona je ze mną dzieli...
Życzę wam wielu takich osobistych rytuałów, bo nam tak jakoś dodają ciepła na co dzień.
Życzę wam wielu takich osobistych rytuałów, bo nam tak jakoś dodają ciepła na co dzień.
Las mañanas de los sábados son nuestras si es
posible. Esas mañanas incluso cuando suena el despertador una no se levanta
nada mal. Aunque la noche del viernes se haya alargado un poquito. Yo espero a
esos sábados ya desde el miércoles, a veces más, porque no siempre pueden
llevarse a cabo.
A primera vista son encuentros dormidos,
tranquilos, pero según van pasando las horas dan una energía increíble y se
convierten en una invitación a crear.
Esos sábados son como una tradición ya,
primero desayunito, plenamente calórico, cargado con las 3C: churros +
chocolate + café, es el pistoletazo de salida a nuestras conversaciones interminables
sobre nuestros nuevos proyectos.
Es la puesta en común de la semana, aunque nos
hayamos visto el día anterior, como
nuestros últimos broches han volado hasta Bahreim, que alguien ya está
esperando las zapatillas de oso de crochet, que quizá ahora lo hacemos de esta
manera o no…, siempre hay algo.
Continuamente surgen novedades en nuestras
cabezas que se multiplican y son estos encuentros matinales los que nos
permiten compartir momentos maravillos, encuentros que crean un clima irrepetible
para mi, el cual se mantiene cuando vuelvo a casa, porque Carmen es como una
explosión de colores y siempre me contagia con algo y me activa…
Después de ese desayuno tenemos un paseo por
el mercadillo y la búsqueda interminable de cosillas, porque esas cosillas
normalmente se dejan transformar en tesoros, por eso miramos, buscamos, damos
vueltas a retales, escarbamos en cajas con pulseras y pensamos cómo pueden transformarse en el taller del Desván…
El último sábado también ha sido así y el de
mañana puede que también lo sea… Me encantan estos rituales, son para mi
irrepetibles e inaplazables, soy una suertuda, porque Ella los comparte
conmigo…
No hay comentarios:
Publicar un comentario